Czego w tym filmie nie ma? "RoboCop" biegnie pod rękę z "Bourne'em", jest puszczanie oczka do fanów "Doktora Strangelove'a" i "Sin City", western spotyka się z musicalem. Wszystko to podlano
To się dopiero nazywa trudny poranek. Henry budzi się w laboratorium po wypadku. Nie może mówić, cierpi na amnezję, a znaczna część jego zmasakrowanego ciała została zastąpiona mechanicznymi komponentami. Ledwie pacjent otworzy oczy, a do pracowni wkracza wataha siepaczy pod wodzą niejakiego Akana. Obdarzony telekinetycznymi mocami białowłosy łotr porywa seksowną panią doktor podającą się za żonę bohatera (Haley Bennett). Ani się Henry obejrzy, a będzie pędził przez miasto, przerabiając napotkanych wrogów na farsz do pielmieni.
Bazelevs Production
Robusto
Choć debiut Ilji Najszulera nie jest ekranizacją gry wideo, trudno byłoby dziś wskazać drugi, równie zadłużony u twórców elektronicznej rozrywki tytuł. Ze strzelanek spod znaku First-Person Shooter rosyjski reżyser zaczerpnął nie tylko pierwszoosobową perspektywę (przez cały seans patrzymy na świat oczami tytułowej postaci), ale i szkielet scenariusza. W otwierającej scenie bohater otrzymuje garść podstawowych informacji o tym, kim jest i co mu się przytrafiło. Ciąg dalszy to maraton napompowanych adrenaliną scen akcji poprzetykanych krótkimi fabularnymi przerywnikami, w których Henry porzuca na moment szlachtowanie, by podjąć się kolejnej misji albo zebrać dodatkowe wskazówki. To nie wszystko: tak jak w grach wraz z rozwojem akcji w ręce bohatera trafia coraz potężniejszy oręż, a na końcu każdego etapu czeka boss. O dziwo, mechaniczna roz(g)rywka wcale nie psuje radości z seansu. Z jednej strony to zasługa Sharlto Copleya wcielającego się z przymrużeniem oka w Jimmy'ego - przewodnika, towarzysza broni, wreszcie kumpla Henry'ego. Z drugiej - nietypowego tła akcji, czyli przaśno-groteskowej Moskwy. Pamiętająca mroki ZSRR obskurna kamienica sąsiaduje tu ze szklanym pałacem i luksusowym burdelem, a kaca najskuteczniej leczy się przy pomocy kopczyka kokainy.
Czego w tym filmie nie ma? "RoboCop" biegnie pod rękę z "Bourne'em", jest puszczanie oczka do fanów "Doktora Strangelove'a" i "Sin City", western spotyka się z musicalem. Wszystko to podlano pokaźną porcją absurdalnego, wywrotowego humoru rodem z wczesnych dzieł Sama Raimiego i Petera Jacksona. Tak jak twórcy "Martwego zła" i "Złego smaku"Najszuler lubuje się w gore i jest wystarczająco bezczelny, by bez żenady wprowadzać w życie najbardziej kuriozalne pomysły (odrobina śpiewu i tańca na moment przed wielką konfrontacją? czemu nie!). Niedostatki budżetu maskuje kapitalną inscenizacją, a fabularnymi dziurami wielkości leju po bombie po prostu nie zawraca sobie głowy. Dlaczego Akan postanowił zniszczyć świat? Skąd wzięły się jego supermoce? Jakim cudem w jednej scenie Henry jest workiem treningowym dla bandziorów, a w następnej zamienia się w urodzonego mordercę? Bo tak.
Bazelevs Production
Robusto
"Hardcore Henry" nie ma żadnego przesłania, jest wulgarny, ultrabrutalny i seksistowski, a oglądanie go może przyprawić o epilepsję. Brzmi jak doskonała rekomendacja? Rezerwujcie miejsca w kinie.
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu